Nie chce ci się? To zacznij niechętnie!

Nie chce ci się? To zacznij niechętnie!
fot. depositphotos.com

Talenty – czym są? Zdolności. Mocne strony. Predyspozycje. Zalety. Jakkolwiek ich nie nazwiemy, to jedno jest pewne – są darem od Boga: „Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał” (Mt 25,14-15). To właśnie w pierwszej kolejności należy wziąć pod uwagę i zawsze o tym pamiętać, bo to implikuje konkretne podejście do sprawy pod kryptonimem „Talenty”.

I to jest jednak zasadnicza różnica, bo jeśli talent nie jest moją własnością, lecz został mi oddany w zarządzanie, to będę z tego rozliczony: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma” (Mt 25,29). Nie chciałbym być źle zrozumiany – nie mam zamiaru teraz straszyć Bogiem, który skrupulatnie rozliczy nas z każdej chwili naszego życia i z każdego daru, który nam powierzył. Daleki jestem od szerzenia przerażającego obrazu Boga i wzbudzania w innych lęku przed nieuniknionym i surowym osądem. Jednak świadomość tego, że wszystko, co we mnie i w moim życiu jest dobre, pochodzi od Boga, ma zrodzić we mnie wdzięczność. Jest to jednak wdzięczność dynamiczna, która popycha do działania – to coś więcej niż zwykłe „dziękuję”. Dobro, które otrzymujemy od Boga, jest zawsze darem, a jednocześnie również zadaniem. To tak jak z nasionami różnych roślin – można je zjeść lub użyć do wytworzenia żywności, ale można je też zasiać, żeby w ten sposób się rozmnożyły.

Dzisiejsza Ewangelia, a szczególnie początkowy jej fragment, to bardzo mocne wezwanie do rozwijania samoświadomości. Mamy nieustannie poznawać siebie, odkrywać, kim jesteśmy i jak Bóg wyposażył nas na drogę do zbawienia: „Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał” (Mt 25,14-15). W tym fragmencie nie chodzi o to, kto ile dostał, ale co kto zrobił z tym, co otrzymał: „Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzymał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana” (Mt 25,15-18).

W naszej świeckiej codzienności częściej mierzymy efekty ilością, objętością, szybkością czy dystansem – ważne są liczby. Za nimi stoi jednak konkretna praca – i to ona jest dużo bardziej istotna niż wynik końcowy. „Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozliczać się z nimi” (Mt 25,19). Nie sprawdzał ich co chwilę, ale zostawił ich z talentami na „dłuższy czas”. Potem się z nimi rozliczył, a raczej pozwolił im samym rozliczyć się przed nim. Wiedział, że wytrwała praca urabia charakter i rozwija zdolności – chciał, żeby opowiedzieli mu swoją historię. W dwóch przypadkach okazała się piękna i budująca, w jednym – no cóż…

Talenty oznaczają również dobre chęci czy też nawet niekiedy bardzo wzniosłe pragnienia, które w sobie mamy. Sztuką jest tak żyć, żeby od nich nie uciekać, lecz rozwijać je w sobie i wzmacniać, by potem wprowadzać w życie. Często kończy się jednak na chęciach czy wręcz marzeniach, że można by inaczej, ale… No, właśnie… Zawsze pojawia się jakieś „ale”, które próbuje nas przekonać, że nasze pragnienia choć są bardzo szlachetne, to jednak tak samo utopijne, i staje nam na przeszkodzie w realizacji tego, co przecież jest z pewnością natchnieniem samego Boga. Czy nie tak jest niekiedy przy okazji spowiedzi? Szczerze postanawiamy poprawę i naprawdę jej chcemy. Lecz potem jakoś to wszystko tak się toczy, że wracamy do punktu wyjścia… Trudno jest podjąć talent dobrych chęci i puścić go w obieg, żeby zaczął przynosić wymierne zyski. Problem polega na tym, że poza chęciami potrzebna jest praca. Przy inwestycji trzeba się nachodzić, napracować, pilnować jej, żeby szła w dobrym kierunku i żeby środki na nią przeznaczone nie rozeszły się gdzieś bokiem.

Nie można powiedzieć, że trzeci ze sług z dzisiejszej Ewangelii nic nie zrobił z powierzonym mu talentem. On go ukrył i zakopał. To jest jakaś praca. Przekładając to na nasze życie duchowe, możemy przywołać takie momenty w naszym życiu, kiedy nie zaangażowaliśmy się w coś, mimo że wiedzieliśmy, iż mamy do tego predyspozycje, ale zwyczajnie wybraliśmy święty spokój, większy luz niż jakieś kolejne zadanie, które mielibyśmy spełniać. Tym jest właśnie zakopanie talentu. Wiele razy plułem sobie w brodę, że mogłem się nie wychylać i spokojnie sobie żyć, a dostałem jakieś zadanie. Ale po czasie widzę, że było to dla mnie dobre, choć nie bezbolesne. Przywołam jeszcze inną sytuację. Byliśmy świadomi, że w relacji z drugim człowiekiem, w której pojawił się jakiś problem, potrzeba większego zaangażowania z naszej strony – konkretnych posunięć, rozmów, spotkań… Jednak uciekamy od tego, bo wiemy, że to będzie trudne, że będzie nas to emocjonalnie dużo kosztowało. Wybieramy status quo i liczymy na to, że „jakoś to będzie”. To też jest zakopanie talentu. Przykładów moglibyśmy jeszcze mnożyć.

„Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność” (Mt 25,24-25). Do czegokolwiek porównamy talenty z dzisiejszej Ewangelii jedno jest wspólne i warte podkreślenia – pochodzą one od Boga i są darem od Niego dla nas. Sumienie to narzędzie, które ma nam pomóc je rozpoznać i puścić w obieg. Zwykle używamy go do tego, by zobaczyć, co talentem nie jest, i pozbyć się grzechu ze swojego serca. To jednak ma nas prowadzić dalej – do rozwoju, do podjęcia pracy nad sobą, która nie tyle zakończy się osiągnięciem założonego efektu, ile odkryciem, że za tym, co wyobrażaliśmy sobie jako cel, stoi coś jeszcze większego, o czym nawet nie marzyliśmy: „Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana. (…) Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma (Mt 25,21.29)”. Tylko jak to zrobić, żeby się nam chciało, skoro tak bardzo nam się nie chce? Przypomina mi się filmik o motywacji, który niedawno ktoś mi podesłał. Padają w nim takie słowa: „Nie chce ci się? To zacznij niechętnie!”. Jest to jakiś pomysł. Całkiem dobry, powiedziałbym.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Józef Tischner, Joanna Podsadecka, Tomasz Ponikło

Trzy wielkie odsłony - Wiara ludzi wolnychMiłość w czasach niepokoju. Niepublikowane wykłady oraz Tischner. Nadzieja na miarę próby. Ostatnie słowa

Głęboka wiara i wielkie pytania ks. Józefa Tischnera

Jak wierzyć w świecie, który żongluje...

Skomentuj artykuł

Nie chce ci się? To zacznij niechętnie!
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.